Stałam na krawędzi wielkiego krateru. Była 5 nad ranem. I nagle z ciemnej dziury zaczęło wyłaniać się słońce. Kilka minut przed jego wschodem mogłabym przysiąc, że nic się nie wydarzy i ciemność pozostanie do końca — nocy, życia, istnienia. A jednak, słońce wzeszło. Spektakularnie. Oślepiając mnie swą mocą. Płakałam. Teraz już nie wiem, czy z zachwytu nad cudem rodzącego się dnia, czy zwyczajnie od intensywnych promieni słonecznych.

Haleakala jest wulkanem, na którym usadowiło się Maui. Głową dotyka 3055 m n.p.m. Żeby na tą głowę się wspiąć, na szczęście samochodem, potrzeba kilku godzin jazdy. Jednego dnia udało mi się tam dotrzeć tuż przed wschodem słońca. Okazał się najpiękniejszym wschodem mojego życia.

W języku tubylców nazwa Haleakala oznacza Dom Słońca. Według legendy miejscowy półbóg Maui wszedł rankiem na szczyt krateru, chwycił promienie słońca i zmusił słońce, aby w tym miejscu zawsze zwalniało swój bieg i dłużej przebywało nad wyspą. W ten sposób mieszkańcy wyspy zyskali dłuższy dzień i mogli zbierać obfitsze plony.