• • •

Indianie

Prawdziwi indianie żyją odobno jeszcze tylko gdzieś w południowej Ameryce. Ci, których tu spotkałam się zamerykanizowani, jeżdżą samochodami, noszą jeansy i piją cole.

Raz do roku, zbierają się wszyscy razem. Ubierają swoje tradycyjne szaty i świętują jak to kiedyś robili ich przodkowie. Odprawiają szamańskie tańce, w tym taniec deszczu, oraz śpiewy przy akompaniamencie bębnów. Gdzieniegdzie można usłyszeć ich język z charakterystycznymi zlepionymi nosowymi głoskami. Na straganach sprzedają indiański przysmak — smażony chleb. Smakuje jak nasze chrusty, tylko że je się go na słono.

Indianin podczas festiwalu

Czytałam ostatnio książkę Wojtka Cejrowskiego, Gringo wśród dzikich plemion, gdzie opisywał życie dzikich indian. Bardzo spodobało mi się jak ludzie w tej kulturze postrzegają czas:

Indianie czasu nie liczą. Oś czasu w świecie Białych jest jak nić. Chwile są na nią ponawlekane jedna za drugą i stanowią ciąg wydarzeń. Od było do będzie. Od dawno dawno temu… do przewiduje się w przyszłym roku...

Indiańskie dni nie sumują się i odejmują jak nasze. Ich czas to koło — zamknięty cykl, który się powtarza w nieskończoność. Zatacza kręgi, podobnie jak dziecinna kolejka, i nie ma problemu, jeżeli nie zdążyłeś wskoczyć do wagonu — zawsze możesz spróbować następnym razem.

Nasz kalendarz to rubryki miesięcy, złożone jedna za druga, zerwałeś kartkę i nie ma powrotu. Nasz pociąg ucieka po prostej, więc jesteśmy zmuszeni go gonić, bez względu na pogodę.

Ich pociąg jeździ w kółko, więc spokojnie czekają pod dachem, aż przestanie padać. Nie ma pośpiechu, przecież nawet jeśli się spóźnią to jednocześnie będą przed czasem. Oni zawsze mają następne okrężenie. Koło za kołem.

Dziewczynka na festiwalu