• • •

Pustynia Anza Borrego

Pewnego dnia wraz z przyjaciółmi wybrałam się na wędrówkę po pustyni Anza Borrego. To taka mniej klasyczna pustynia, bez hałd piasku, a z górkami, skałami, kamieniami, kaktusami i trawskami.

Wędrówka po pustyni brzmi romantycznie, ale w rzeczywistości z romantyzmem nie ma nic wspólnego. Dreptanie po szlaku na otwartym trenie, w pełnym słońcu, przy 42℃ jest zwyczajnie trudne. A pomylenie ścieżek w takich warunkach, staje się bardzo ciekawą historią.

Ale od początku. Najpierw spotkaliśmy szeryfa w miasteczku przyległym do pustyni, który poinformował nas że nikt normalny o tej porze roku nie chodzi po pustyni. Spojrzał z pożałowaniem na nasze sandały i powiedział, że nie zamierza nas w razie kłopotów ratować. Zignorowaliśmy go. Mieliśmy prosty plan. Jedziemy na pustynię, maszerujemy dwie godziny i docieramy do oazy. Tam odpoczywamy, pijemy wodę i wracamy. Zaczeliśmy wędrówkę.

Anza Borrego, USA

Ścieżka prowadziła w górę. Było 42℃. W tej temperaturze żaden wysiłek nie jest wskazany, a już samo przebywanie na słońcu wyczerpuje organizm na tyle, że co kilkanaście minut trzeba uzupełniać płyny. Pragnienie jest tak duże, że idąc cały czas marzysz o tej butelce którą niesiesz w plecaku. Pić chce się cały czas, bez ustanku. Oddycha się żarem, a kiedy się trochę zmęczysz idąc, zaczyna piec w gardle. Sięgając po wodę masz ochotę wypić całą na raz, ale nie możesz bo jeśli szybko i dużo wypiesz woda od razu wyparuje przez skórę. Przeszliśmy kilometr i rzuciliśmy się na butelki z wodą. Wypiłam połowę litrówki i po chwili byłam cała mokra. I znowu mi się chciało pić.

Szliśmy dalej z nadzieją, że oaza będzie już całkiem niedługo. Co jakiś czas, chowaliśmy się od głazami, gdzie była odrobina cienia. Ale oazy nie było.

Po dwóch godzinach woda zaczęła się kończyć. Wtedy okryliśmy tą podstawową ludzką potrzebę zaspokojenia pragnienia. Fantazjowałam o zimnej butelce Aqua Minerale, kostkach lodu, wodzie z kranu, zimnym oceanie, jeziorach, sokach , owocach. I obiecywałam, że po powrocie nie tknę żadnego alkoholu, bo mnie za bardzo odwodni.

Ania na pustyni

Szliśmy, a oazy dalej nie było. To znaczy była cały czas w naszych marzeniach, nadziejach że może za tym kolenym pagórkiem to już będzie może jeszcze te 15 minut, a potem kolejne 15 minut i już. Oaza była co chwile wymieniana w naszych krótkich rozmowach, określana wieloma zwrotami, które można znalećć w słowniku wulgaryzmów polskich i angielskich. Ale fizycznie nigdy się nie pojawiła.

Na nasze szczęście znalazła się droga samochodowa. Wycięczeni, wysmarzeni, z największym na świecie pragnieniem picia, dotarliśmy do szosy. Na niej zatrzymał się stary samochód, z wiekową panią za kółkiem i młodym meksykaninem na siedzeniu pasażera. Wsiedliśmy do środka. Po kilku minutach rozmowy pani, okazała się mieć Alzheimera. Przy każdym ostrym zakręcie mówiła: „Widzicie tą przepaść? Tyle ludzi tu zginęło, tyle ludzi.” Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy siły się bać.