• • •

Bałtyk: Szwecja Południowa, Gotland i Faro

Siedzę na białej ławce w niemieckim nadmorskim kurorcie. Słychać mewy i szum morza. Wkoło ławek są równo przycięte krzaczki i kwitnące róże, a ja jestem tu gościem tylko na chwilę. O ławkę oparłam rower z sakwami. Czekam sobie tutaj na nocny prom, który zabierze mnie ze Świnoujścia do Ystad, Szwecja. A stamtąd ruszę na północ, wzdłuż wybrzeża jakieś 450K, a potem na wyspę Gotland i Faro.

~

Przejechałam pierwszy fragment wybrzeża — jakieś 80K. Tu jest przeuroczo. Miejscami podobnie do Bornholm. Są przytulne wioski i miasteczka. Pięknie zaprojektowane domy i domki. Nie dziwię się, że to właśnie Szwedzi stworzyli Ikea i tak się cieszę, że to zrobili!

Byłam w kilku portach. Wypiłam pyszną kawę i zjadłam wielki kawał łososia. Na co dzień jadam wegańsko, ale rowerowe wyprawy rządzą się swoimi prawami i teraz mam tylko ochotę na łososia.

Pierwszy camping mam w lesie tuż za wydmami. A teraz siedzę na piasku, pije herbatę i słucham spokojnego szumu morza.

~

Kolejne 370K przemierzam bez głębszych refleksji. Codziennie rano biorę prysznic, robię granolę z bananami i kawę Italian Roast z wrocławskiej palarni Etno Cafe, zwijam śpiwór, matę i namiot, upycham wszystkie graty w sakwy, wskakuję na rower i jadę kilka godzin. Droga prowadzi zarówno po bocznych szosach jak i przy głównych drogach, czasem mijam wioski, małe miasteczka, a czasem jakieś większe miasto. Są miejsca absolutnie urocze, jak i te mniej urocze. Tym drugim nie robię zdjęć.

Czasem pada deszcz i moknę, ale potem na szczęście schnę od wiatru cały czas jadąc rowerem. Kiedy po dniu jazdy docieram na camping, jestem dość zmęczona. Rozbijam namiot, pompuję matę, wytrzepuję śpiwór by puch nabrał sprężystości, biorę prysznic i w końcu przygotowuję kolację. Zwykle jest to zestaw kurkumowa herbata od Yogi Tea, a do niej ryż z soczewicą, pomidorami, czosnkiem i oliwą z oliwek. Jestem w niebie!

~

Dopływam do Visby, miasta na Gotland i zaczynam po nim krążyć. Trochę spaceruję prowadząc rower wsród starych kamienic, a trochę powoli jadę po wybrukowanych uliczkach.

Oczywiście szukam dobrej kawy. Docieram na wybrzeże i widzę miejskie hamaki rozwieszone tuż przy promenadzie. O tak, tu zostaję.

Kupuję kawę i tartę z jagodami w pobliskiej kawiarni. Wyciągam zmoknięty namiot i rozkładam go na rowerze by się suszył. Wskakuje do hamaka i słucham szumu fal. Jest pięknie!

Zamówiłam sobie na dwa dni maleńką chatkę w lesie po drugiej stronie wyspy. Jest mikro. Ma wychodek i zewnętrzny prysznic w formie butelki z pompką. Muszę tam dzisiaj dojechać, ale na razie hamak.

~

Jestem w chatce i jest cicho, uroczo i przytulnie. Po tygodniu spania w namiocie i codziennej długiej jeździe rowerem jestem cudownie otulona tym domkiem.

Palę świeczki, zrobiłam sobie masaż olejem kokosowym i chowam się pod kołdrą. Odpoczywam.

~

Dotarłam na najdalej na północ wysunięty kawałek Gotland, czyli wyspę Faro. Jest urocza. Są tu, jak na całej Gotland, czarne owce. Moje ulubione! Są niskie kamienne murki otaczające pola i domostwa. A ja jestem na campingu przy pięknej piaszczystej plaży. Tylko że zaczęło lać i wiać.

Myślałam, że będę wskakiwać rano do morza, potem spacerować brzegiem bez końca i opalać się na cieplutkim piasku. Chyba to jednak nie wyjdzie, bo prognozy pogody pokazują chmury i wiatry na najbliższe dni.

Jeszcze nic nie wymyśliłam co mam robić jak na wyprawie pada deszcz. Czy mam wtedy jechać, czy czekać. Chyba jak lekko pada to mogę spokojnie jechać, bo już tak było na tej wyprawie. Ale jak mocno leje to chyba lepiej przeczekać. Nie mam wodoszczelnych ubrań, wiec jak jadę i mocno pada to jestem mokra.

No i jest też sprawa pakowania namiotu w deszczu. Po pierwsze zmoknięty namiot okropnie się składa i muszę wtedy taką cieknącą kulkę materiału przyczepiać na zewnątrz sakwy — nie wkładam jej do środka bo miałabym wszystko mokre. Po drugie jak się pakuję i pada, to coraz więcej rzeczy staje się mokrych.

No a potem, już na rowerze, dalej jest mokro. Czyli podsumowując, podróżowanie w deszczu nie jest fajne.

~

Zrobiłam już jakieś 600K rowerem. Jestem na tej małej wyspie Faro, wyszło słońce, jest niewielu turystów i mam plaże i camping prawie całe dla siebie. Deszczowa sytuacja życiowa bardzo się poprawiła!

Byłam na długim spacerze. Rozmyślałam nad tym co mam robić dalej, o co chodzi z tym życiem i w którym kierunku mam podążać. Czy naprawdę musiałam jechać 600K rowerem by znaleść się na tej rajskiej plaży, przemyśleć to i nic nie wymyślić!

~

Szwecja to Oatly raj. Oatly to najlepsze mleko owsiane na świecie, w Polsce dostępne głownie przez internet. Jest mega, szczególnie wariant barista. W domu kupuje je hurtowo by mieć pyszną kawę.

No i Oatly pochodzi ze Szwecji. Czyli tutaj jest dostępne w nieograniczonych ilościach w każdym sklepie. Nawet na odległej wyspie Faro. Wiec jestem w Oatly raju!

~

Byłam dzisiaj zobaczyć wielkie wystające kamienie na plaży. Olbrzymy. Droga dojazdowa prowadziła przez księżycowy krajobraz – kosodrzewina, kamienie, głazy i płasko po horyzont.

Na drodze spotkałam krowy, czarne owce i dzikie króliki. Krowy i owce nie miały ochoty ustępować mi miejsca, bo widać to ich dzielnia. Zsiadałam więc z roweru, mówiłam łagodnie „Hey cows!” albo „Hey sheep!” i pomału omijałam je szerokim łukiem. Z dzikimi królikami było łatwiej, po prostu czmychały mi tuż przed kołami.

~

Mimo przeuroczych okoliczności przyrody trochę mi się nudzi, więc zaczęłam słuchać audiobooka Jedz, módl się, kochaj. To na prawdę piękna książka do podróżowania.

~

Dzisiaj opuszczam wyspę Faro i nadal słucham audiobooka. Kiedy przemierzam nadbrzeżne lasy Faro, słucham o włoskich smakołykach, które zjadała Liz Gilbert.

Pada deszcz i wieje wiatr, a ja jadę. Potem przestaje. Jestem sama na drodze i tylko owce czasem stają naprzeciwko mnie i muszę je kulturalnie omijać. Jadę przez las po szutrowej drodze. Po kilkudziesięciu kilometrach zmienia się w idealnie gładki asfalt i rozkoszuję się łagodną jazdą. Krajobraz wkoło mnie się zmienia i w końcu docieram pod Visby, miasto na Gotland, gdzie spędzę kolejną noc.

~

Jest niedziela. W Visby znowu docieram do hamaków przy promenadzie. Kupuję kanapkę z pesto, ciasto migdałowe i oczywiście kawę.

Kiedyś czytałam książkę o podróżującym rowerzyście i on wprowadził sobie niedzielne posty. Czyli w niedziele nic nie jadł. Ja dzisiaj wymyśliłam, że sobie wprowadzę ciasteczkowe niedziele. Niedziela to idealny dzień by zjadać jakieś smakowite ciasto!

~

Po dwóch tygodniach moja wyprawa dobiega końca. Czeka mnie teraz tylko dwa dni przeprawy promami i pociągiem do Wrocławia. Myślę o tym, że w tej podróży pokochałam wszystkie momenty. Te gdy pada deszcz, a potem przestaje i pozostawia wibrującą z radości przyrodę. Te gdy jest słonecznie, a czasem zbyt słonecznie. Te gdy wieje wiatr i tak cudownie łopocze namiotem, albo mniej cudownie utrudnia jazdę rowerem.

W takiej podróży tak bardzo zdana jestem na pogodę, ale każdy jej przejaw jest piękny. I jest piękny nie kiedy siedzi się za oknem samochodu czy domu, ale gdy czuje się go cała sobą. Nawet jeśli jest mokro, zimno i niewygodnie. To w tym bezpośrednim doświadczeniu jest najpiękniej.