Jest piękny dzień. Ścieżka jest rozmaita — o standardzie europejskim, leśnym, oraz polskim. Najbardziej podobają mi się te malutkie miejscowości. Tam, gdzie nie dostrzegam wczasowych ośrodków z czasów komuny i gdzie są domki. I tam, gdzie jest cicho.

~
Niewiele planuję. Bardziej widzę zarys tego, gdzie mam dojechać i kiedy. Niewiele czytałam o trasie przed wyjazdem — widziałam, że biegnie wzdłuż morza. Dzisiaj rano przypadkiem od innych rowerzystów dowiedziałam się, że czeka mnie jutro fragment przez słynne bagna. Chyba je ominę, bo są tak słynne, że mają swoje odcinki na YouTube.

~
Lubię te podróże solo. Lubię nie mieć w głowie tych wszystkich przekonań, planów i opowieści innych ludzi. Lubię swobodę. To, że znajdę coś po drodze. To, że odkryję nowe miejsca. To, że pojadę własną ścieżka — bo R10 to trasa, którą łatwo zgubić.
Odprężam się coraz bardziej na tej wyprawie. Do tego, że nie muszę wiedzieć, co będzie za chwilę. Do tego, że deszcz zacznie padać, ja zmoknę, rower się ubłoci, a potem wyjdzie słońce i wyschnę, a z roweru zacznie odpadać błoto.

~
W parku narodowym nie tylko plaża jest piękna, ale też wnętrze — las. Jest cicho i dziko i magicznie. Czuję dużo energii w takich miejscach. Ładuje mnie na maksa. Gdy tam jestem, wyobrażam sobie, że każde miejsce w świecie powinno się tak czuć. Dobrze byłoby nam wtedy.

~
Przejechałam przez bagna, hura! To znaczy, ominęłam je szerokim łukiem. Przepiękna jest ta okolica parku narodowego. Tylko teraz lekki szok przeżywam po wjechaniu do Łeby. Ci Polacy to taka wiocha. Ale wiocha nie w sensie wiejskość, tylko takie klniecie i brak kultury.
Zjadłam pomidorówkę i pierogi ruskie w najbardziej obskurnym barze. Dopiero potem odkryłam deptak z przyjemnymi miejscówkami. Teraz też już wiem, że jak coś ma 3 gwiazdki na Google to lepiej tam nie jeść.
Jadę każdego dnia jakieś 65-85K. Może ciut więcej, jak kręcę się po miasteczkach. Nie mam licznika, wiec nie wiem, ale jest to taki dystans, że od 10 rano do 20 jestem na rowerze.
Fajnie jest niewiele widzieć o trasie, bo odkrywa się ją na świeżo. I można z ciekawością zatrzymywać się, gdzie się zechce, a nie gdzie każe przewodnik.

~
Zatrzymałam się w lesie, ogarnęłam opony i siedzę sobie przy sosnach na ziemi. Wieje mocno wiatr, ptaki ćwierkają, a ja nasycam się tym czymś, czego jest w lasach tak dużo.
~
Usiadłam sobie na ławce i oglądam kitesurferów. Od dwóch dni mega wieje, całe szczęście przez większość mojej trasy wieje mi w plecy. Kitesurferzy wyskakują do góry i lecą kilka sekund wysoko w powietrzu — to mega widok.

~
Trochę zimno się zrobiło i czasem pada deszcz. Chowam się pod kołdrą, oglądam YouTube i piję imbirową herbatę.
Jak jechałam dzień w dzień, to miałam dziwne uczucie, że wjeżdżam gdzieś by już za chwilę to miejsce opuścić. To takie inne podróżowanie, niż jak się jedzie w jedno konkretne miejsce. Przez tydzień tak wiele miejsc doświadczyłam. Poczułam miasteczka, lasy, plaże, ścieżki (asfaltowe, z płyt, leśne, piachowe i błotne). Jechałam w słońcu i w deszczu i w porywistym wietrze.
Po pierwszych dwóch dniach jazdy, gdy zasypiałam, dźwięczało mi w głowie ćwierkanie ptaków — bo na całej trasie je słyszałam. Bywałam totalnie zmęczona i gdy wieczorem kładłam się spać, całe ciało wibrowało od zmęczenia.
Tyle miejsc. Ach tyle miejsc jest teraz we mnie.

~
Stoję sama na plaży z rowerem. Mam bose stopy i patrzę się w morze. Płaczę. Tak bardzo bałam się kiedyś.
Pozwalam by szum morza i dotyk mokrego od deszczu pisaku koiły mnie. Nie muszę się już bać.
~
Jest piękny dzień. Mam dzisiaj do przejechania 40K, więc ślimaczę się. Chilluję się na plaży. Potem jadę i zatrzymuję się co chwile przy zatoce, by oglądać widoki i supiarzy. I zjadłam najlepsze jedzonko na wybrzeżu.
~
Jest tu cicho i spokojnie. Nie włączam muzyki, słucham ciszy. Teraz grzmi i pewnie za chwilę zacznie lać.
~
Nad głową przeleciało mi stado łabędzi. Woda chlupie. A jutro jadę dalej — w okolicę mierzei wiślanej.

~
Dzisiaj jechałam przez trzy miasta — mijałam wielkie porty, jechałam wzdłuż ruchliwych ulic i mijałam fabrykę ze stosami drzew — brzóz, buków, dębów. Smutny widok.
W miastach było mnóstwo ludzi i mnóstwo wszystkiego. Chyba nie mogę przywyknąć do tego ze świat tak wygląda. Że nie ma tylko natury, a są blokowiska, fabryki i zaniedbane miejsca.
~
Wybrzeże potrafi być przepiękne, tam, gdzie jest natura. Ale poza tym, dziwna jest Polska.

~
Są takie momenty podróży, gdy stresuję się tym, co zjem, gdzie będę spać, tym, że jestem ciągle w nowych miejscach i wśród mnóstwa ludzi. Tym, że miejsca mają różne energie. Na tych terenach gdzie jestem teraz, był obóz koncentracyjny — jakieś 7K stad. Są te stare ośrodki, kempingi i knajpy, które mają dziwny vibe.
Są momenty, gdy w tej podróży stresuje mnie ogarnianie wszystkiego samej — przebitej opony, śniadań, trasy, pracy zdalnej. Są momenty, gdy to nie jest wcale chill, bo chcę, aby było pięknie i dobrze, a nie zawsze tak jest.
Ale są też momenty, gdy nagle cisza zaczyna przenikać wszystko. Pojawia się spokój poza wszystkim, co jest. Wtedy czuję się jak w najpiękniejszym miejscu na świecie.
Nie ma lęku. Nie ma ogarniania życia. Słychać deszcz — kap, kap, kap. I to najpiękniejszy dźwięk.
Posiedź ze mną jeszcze chwilę. Nie biegnij. Zostań jeszcze chwilę.

~