Jestem na Bornholm i wszystko jest nie tak. Dziwnie mi jest. Jestem zmęczona i wszystko mnie boli. No i jestem na wyprawie nieluksusowej: mam kilka rzeczy, namiot i rower. Nie chciało mi się tu wcale jechać. Chciałam zostać w domku pod kołderką na zawsze.
Nie wiem, co robię na tym świecie. Szwendam się. I jest mi smutno.

~
Usiadłam z kubkiem kawy na plaży. Morze intensywnie szumi. Dookoła mnie są trawska i wydmy.
Mój namiot jest tuż za wydmami i cały czas słyszę to szumienie. Spałam prawie 12 godzin. A poranek, a może raczej przedpołudnie, spędzam bardzo leniwie. To ma być mój spokojny czas. Wychodzą różne uczucia i łzy płyną mi czasami. A ja sobie czekam. Nie muszę dzisiaj nic szczególnego robić ani nigdzie nie muszę jechać. Poczekam, aż nabiorę sił.
Mam już Duńskie korony na prysznic, wiec był cieplutki. Zjadłam dobre śniadanko. Mam też czystą koszulkę na sobie. Jest lepiej!
Z tą wysoką wrażliwością to wszystko w chwilę może być nie tak. Jest dramat, gdy podstawowe potrzeby nie są zaspokojone i nic wtedy mnie nie obchodzi — że jestem na Bornholm i jest pięknie.

~
Gotuję sobie kicheri. To taka potrawa z ryżu i soczewicy. Dodałam oliwę z oliwek, czosnek, por, marchewe. Teraz to wszystko się dusi. Na końcu dodam pomidory.
To jedna z najsmaczniejszych i najpożywniejszych potraw, jakie znam.
~
Dzisiaj czekałam kilka godzin, aż przestanie padać deszcz. Ruszyłam dalej i po 3K zatrzymałam się na kawę. Jakiś wyścig jest wkoło wyspy i ciągle ktoś mnie mija, a ja jak żółwik jadę.
~
Dzisiaj jeździłam po lasach i polach śmierdzących nawozem. Zmoczył mnie też deszcz. Teraz jestem najbardziej na północ. Camping jest raczej low class, ale jest cos magicznego w tym miasteczku. Jest tu surowo. Skaliste wybrzeże. Mocno wieje wiatr i fale rozbijają się o skały.
Leżę w namiocie pod wielkim dębem i słucham wiatru i fal.

~
Siedzę sobie w absolutnie uroczym coffee shopie tuż przy morzu. Zostałam na północy wyspy kolejny dzień. Jest tu przepięknie. Przez piękno tylko co jakiś czas przedziera się myśl: O co chodzi z tym życiem!
Nawet w najpiękniejszych okolicznościach coś w środku się wierci z niezadowolenia. Wkładam sobie słuchawki do uszu i puszczam satsang: Nie ma nic do zrobienia.
No jak to. A co z tym życiem. A jak je wieść. A co z ograniczeniami i słabościami w ciele. A co z tym że we Wro jest smog, ciasno i niewygodnie. A co zrobić ze sobą za godzinę.
To bardzo dziwne uczucie, jak się tak coś wykoleja. Wykoleja z dążenia i szukania szczęścia w przyszłości. Ale kurczę, ten brak satysfakcji tutaj. Tutaj w tak pięknych okolicznościach.
Chill przebija się delikatnie przez uczucia dezorientu i depresji. Słońce mocno świeci, ale jest już takie jesienne. Bardziej miękkie i pomarańczowe. Drzewa pomału zaczynają gubić liście. Camping nadal jest low class, ale samo miejsce ma w sobie coś szczególnego i chce sobie tu pobyć.
Ciekawe czy ci ludzie w kamperach też tyle kminią to życie co ja. Ciekawe czy jak mają bliżej 70. to też to robią.

~
Jest tu przepiękny trekking brzegiem morza, wśród wrzosów, wielkich skał i klifów. Dochodzi się nim do ruin ogromnego zamku z 13. wieku. Jakiś arcybiskup go sobie postawił, aby pokazać królowi, kto rządzi na Bornholm. Haha, wiele się w tych sprawach nie zmieniło na świecie.

~
Tu jest pięknie w tak wielu miejscach. Patrzę się w wodę i coś we mnie ciągle nie jest zadowolone. Ciągle chce coś robić, cokolwiek! Zaplanować, zmienić, zarządzić.
Być. To jest takie trudne.
Gdy podróżuję, to nie szukam turystycznych atrakcji, bo nigdy mnie to nie interesowało. Najbardziej to lubię poczuć miejsce, w którym jestem. Pobyć w nim — nawet jak wszystko skręca się w środku, bo chce cos robić, dążyć gdzieś.

~
Jest coraz spokojniej. Pokochałam tę wyspę. Pokochałam te surowe widoki, skały, klify i małe miasteczka. Wszędzie tu jest pięknie, ale we mnie coś cały czas nie może zaznać spokoju. Nawet w najpiękniejszych okolicznościach, coś jest niezadowolone. Przedziwny to stan.