• • •

Bajka o wilczku

By Anna Tomalik

Była pustynia. Wiał wiatr, podrywał piasek ku górze i rzucał nim przed siebie. Jeden z takich podmuchów uderzył w zwiniętą futrzaną kulkę leżącą niedaleko niskopiennych krzewów. Kulka poruszyła się i po pustyni rozległ się cichy jęk: „Auuu”.

Kulka zaczęła się rozwijać. Łapa. Pyszczek. Język. Kły. Uszy. Ogon. Młody wilk.

Powoli podniósł się z ziemi i otrzepał kilkoma mocnymi ruchami.

„Gdzie ja jestem? Co się stało?,” wyszeptał, a wiatr dmuchnął nową garścią piasku w jego stronę. Nie było nikogo, kto mógłby mu na te pytania odpowiedzieć. Nie było nikogo. W tym momencie jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co to znaczy.

Młody wilk rozejrzał się dookoła. Z każdej strony otaczała go bezkresna przestrzeń. Nie było żadnego punktu odniesienia. No, może oprócz kępek krzewów rozsianych tu i ówdzie. Lecz to było za mało by wiedzieć gdzie się jest, czy gdzie ma się zmierzać.

„Auuu”, zawył wilczek ponownie. Tym razem głośniej i donośniej. Tak zwykł nawoływać swoje stado, kiedy był mały i gubił się na polowaniach. „Auuu”, spróbował jeszcze raz. Lecz odpowiadała mu głucha cisza.

Położył się na ziemi. Zwinął w kłebek. I rozszlochał się.

Obudził się w środku nocy. Otaczała go cisza pustyni i intensywnie rozgwieżdżone niebo. Obrócił się na grzbiet i urzeczony spoglądał w górę.

„Gdzie jest mój dom?”, wyszeptał.

„Tu jest,” odpowiedział głos pochodzący z głębi jego brzucha. Wilczek poczuł jak zalewa go fala miłości. „Dzisiaj, miłość przyszła Ciebie otulić,” powiedział głos. „Nie bój się, ja Ciebie kocham.”

Zaszkliły mu się oczy. Przypomniało mu się wilcze stado — mama i tato, którzy zeszłej wiosny zginęli na polowaniu przy świętej górze. Przed oczami zobaczył swoich przyjaciół, z którymi, od kiedy był malutki, beztrosko brykał i psocił. Zatęsknił za tym. Pomału zaczął przypominać sobie co się wydarzyło. Byli nad rzeką. Nadjechał samochód. Usłyszeli strzały. A on po chwili poczuł, że przygniata go ciężka sieć. Ktoś, kogo zapach był paskudny, wciągnął go na pakę samochodu. Było ciemno. Bał się. Próbował się szamotać. Wystawił kły. Nagle poczuł ukłucie w okolicy szyji. Stracił całą siłę i zapadł w sen. Obudził się, zwinięty w kłębek, pośrodku pustyni.

„Cokolwiek Cię spotkało, kocham Cię”, znowu usłyszał głos. Dwie wielkie łzy spłynęły mu po pyszczku. Spojrzał jeszcze raz w niebo. I zasnął.

Obudziły go krople deszczu. Poczuł jak moczą jego sierść i co jakiś czas kapią na czubek nosa. Deszcz na pustyni zdarza się niezwykle rzadko, ale tego dnia zaczął padać. Wilczek wiedział, że musi zacząć iść w którymkolwiek kierunku. Tylko w którym? Wziął głęboki oddech i zapach moczonego piasku wypełnił jego nozdrza. „Pójdę tam gdzie najlepiej pachnie”, pomyślał. I ruszył.

Bolał go grzbiet i czasem kulał na tylną łapę. Nie wiedział, że tak bardzo został poturbowany. Minęło kilka godzin. Deszcz ustał. A zapach piasku zmienił się na suchy i ciepły od słońca. Na horyzoncie pojawiły się drzewa. Wilczkowi zaszkliły się oczy z radości. „Cokolwiek to jest, to jest miejsce, w którym odpocznę”, wyszeptał. Wówczas jeszcze nie wiedział, że w tym miejscu będzie mógł bardzo długo odpoczywać.

Gdy zbliżył się do drzew, zobaczył trawę, krzewy i więcej drzew. Pośród nich ujrzał studnię. „Woda, woda, woda”, krzyknął i pognał rozbrykany z radości. W takich chwilach można zapomnieć o wszelkich bólach grzbietów i łap. Pił wodę mlaskając i ciesząc się jej świeżością. Gdy już był pełny, położył się pod drzewem, wyciągnął łapki w stronę nieba i zasnął.

Obudziło go dziwne ukłucie w nos, szyję, ucho. Pelikan dziubał go delikatnie. „Hej, kim jesteś i co robisz w moim domu?” zapytał pelikan. Wilczek powoli podniósł się, otrzepał, przetarł oczy i odpowiedział: „Jestem wilczkiem. Nie wiem gdzie jestem i gdzie dalej iść.”

Pelikan zobaczył, że wilczek jest ranny. Ujrzał też, jak bardzo smutne są jego oczy. Wiedział, że musiał wiele stracić. Ścisnęło go serduszko ze współczucia i w chwilę zapragnął zaopiekować się wilczkiem.

„Widzę, że jesteś pokaleczony i wyczerpany. Pozwól, że opatrzę twoje rany. Nakarmię Cię. I pozwolę Ci tu zostać, tak długo jak będziesz chciał”, powiedział pelikan.

Wilczek był tak zmęczony, a jednocześnie tak rozczulony tą propozycją, że odpowiedział: „Dobrze”. Położył się z powrotem pod drzewem i zasnął. A pelikan wyruszył na poszukiwanie leczniczych ziół i owoców na kolację.

Wilczek przespał całą noc, a gdy się obudził powitał go uśmiechnięty pelikan. „Hej przyjacielu, zrobię ci owsiankę z rodzynkami.” Wilczek pokiwał głową. Był bardzo głodny. Podniósł się powoli, ale zabolała go tylna łapa. „Po śniadaniu opatrzę ci ją. Zerwałem po drodze liście aloesu. Zawsze mi pomagają na takie zranienia.”

Wilczka ogarnęła nieśmiałość. Pelikan zdawał się obdarzać go troską i ciepłem, o których on już dawno zapomniał. I przecież, idąc przez pustynie obiecał sobie, że z nikim się już nigdy nie zaprzyjaźni.

Zjadł owsiankę. Była pyszna. Ciepła, słodka i sycąca.

„To co, dasz mi zerknąć na twoja łapę?” zapytał pelikan. „Nooo,” odparł wilczek. 

Rana była głęboka i nagromadziło się w niej dużo piasku. Pelikan delikatnie obmył rozcięcie. Wilczek wiercił się od czasu do czasu. Pelikan rozciął mięsisty liść aloesu, wydłubał jego wnętrze i wtarł je w ranę. Potem owinął ją bandażem. A wilczek opadł z sił i znowu usnął.

Łapa goiła się trzy tygodnie. Przez ten czas pelikan gotował wilczkowi owsianki, curry z czerwonej soczewicy i podrzucał od przekąski banany. Wilczek polubił oazę. Było tu spokojnie, a pelikan okazał się być super przyjacielem. Można było się przy nim odprężyć i gapić na drzewa godzinami. Nie zadawał trudnych pytań. Właściwie niewiele pytał. 

Pewnego dnia wilczek powiedział: „Pelikanie, ja nie wiem co dalej. Tu jest dobrze, ale ja nie wiem gdzie pójść. Nie mam domu. Wszystko i wszystkich straciłem.” Łzy spłynęły mi po pyszczku.

„Kochany, nic się nie martw. Możesz tu zostać tak długo jak zechcesz. Pewnego dnia poczujesz pragnienie by wyruszyć i to zrobisz. Wtedy będziesz wiedział.” Pelikan uśmiechnął się ciepło. „Dawno temu, kiedy jeszcze byłem młody, zwykłem latać w zimnych prądach powietrznych. Bolały mnie wtedy kości. Ale byłem uparciuchem. Chciałem być niewzruszony. I pewnego dnia spotkałem żółwia morskiego. Powiedział mi: „Lataj tylko wtedy gdy czujesz ciepło. Szukaj ciepłych wiatrów, tak jak ja szukam ciepłych prądów morskich. One zawsze prowadzą w dobrym kierunku. Nie musisz być chojrakiem. Może ci być ciepło, bezpiecznie, dobrze.” I tak zacząłem robić i ciepłe wiatry nigdy mnie nie zgubiły. Ty też poczujesz taki wiatr, wilczku.”

Mijały tygodnie. Wilczek zaczął biegać po okolicy i czuł jak wraca do niego siła. Pelikan czasem ganiał go i tak się bawili. Wilczek też pomału zapominał, że tak wiele stracił i serduszko bolało go coraz mniej.

„Pelikanie, chciałbym ciebie jeszcze o coś zapytać. Jak to jest, że jesteś tu tak szczęśliwy — bo czuję, że jesteś. Nie masz dużego gniazda nad morzem. Nikt ciebie nie zna. Nie bawisz się z innymi pelikanami nad zatoką. A widzę w twoich oczach szczęście, które trudno wyrazić. Jak to możliwe?” zapytał wilczek pewnego wieczoru.

Pelikan uśmiechał się szeroko. Od bardzo dawna nie myślał o szczęściu i go nie szukał. Ale wiedział, że tak nie było od zawsze. „Kochany wilczku, pewnego dnia pokochałem ciszę tak mocno, że nigdy jej nie chciałem przerywać. Od tego dnia, ona mnie nie opuściła. W ciszy jestem najbliżej Boga. Cóż więcej mógłbym chcieć? Czego więcej miałbym szukać?”

Wilczek zaparzył się w rozgwieżdżone niebo. Rozumiał o czym mówi pelikan. Cisza. Zaczynał kochać ją bardziej niż wszystko co znał.